Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/169

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Wielki demon, o anielskich skrzydłach, sępich szponach w czerwonej sukni kata, wlepił w niego z pozłocistych ram spojrzenie, w którem zmieszały się tragiczne pierwiastki niebiańskie z ziemskiemi; obok wisiała fantastycznie narysowana główka obłąkanej Małgorzaty, a z po za niej wyzierała uśmiechnięta tryumfalnie i złośliwie twarz Mefista; jeszcze w innem miejscu człowiek z rozwianemi włosami, z szeroko rozwartemi przestrachem źrenicami, leżał nad otwierającą się pod nim czarną otchłanią i wlepił w nią wzrok iskrzący. Przeciwległa strona pokoju wyglądała już na pracownię rzeźbiarską. Walała się tu w skrzyniach glina, duża płachta przykrywała świeżo ulepioną, jeszcze niewymodelowaną postać kobiecą.

Widać było z pod mokrego prześcieradła opuszczoną tylko bezwładnie rękę, w którą artysta wcisnął zwierciadełko, podobne do tych, jakich używały starożytne egipcyanki. W samym kącie stało zarzucone nutami pianino, dowód, że młody Komirowski obok malarstwa i rzeźby, uprawiał także i muzykę.

Pracownia w najciemniejszem rogu przedstawiała się jak pokój kawalerski na czwartem piętrze, nadzwyczaj licho umeblowany i utrzymany w nieporządku. Łóżko, na którem leżał Leon, było brudne i źle posłane, na krzesłach wiedeńskich poniewierały się kołnierze, półkoszulki, oraz części odzieży wierzchniej, na stole błyszczała maszynka benzynowa obok resztek skromnego śniadania.

Pomiędzy bułkami bieliły się kartki papieru, zapisane niedbałym charakterem. Z każdego sprzętu tchnęła tymczasowość, dorywczość,

161