Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/167

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— No mniejsza o filiżanki. Piliśmy kawę i jedliśmy świeżutkie bułeczki montowe z masłem.

— Oddawna już ich nie pieką.

— Doprawdy? — ździwił się trochę. — No to daj, co masz.

Jedli w milczeniu.

— Namyśliłeś się? — zagadnęła pani Kazimiera, po długiej chwili.

— Niby nad czem?

— Do czego się wziąć. Nie zwlekaj ani chwili, jeżeli tylko mnie kochasz. Ogłoś się w Kuryerze, że chcesz przystąpić z kim fachowym do współki. Może ci się nadarzy co dobrego i zyskownego. Ale, ale! Czy przypominasz sobie Januszka?

— Jakże, przecie to twój siostrzeniec. Cóż on porabia teraz?

— Ależ zrobił karyerę nieladajaką! Założył kantor komisowy, czy ekspedycyjny, bo już nie wiem jak się to nazywa, i ma piękne dochody! Zna się doskonale na handlu. Biuro, niedaleko stąd. Musisz iść zaraz do niego, przypomnisz mu się, niech ci poradzi. Mnie się zdaje, że możesz mu zaufać, bo zna doskonale miejscowe warunki i nie brak mu stosunków. No, pójdziesz?

— Ależ dlaczego bym nie miał pójść? Wstąpię tylko do Leonka. Czy uwiadomiłaś go?

— Nie.

— To dobrze. Chłopczyna się ucieszy, zajdę go niespodziewanie.

159