Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/163

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

niemal starcem. Młodość minęła w krwawym znoju, jak z bicza trzasł! Przed chwilą spojrzał w duże zwierciadło i zrobiło mu się zimno.

Tak, najpiękniejsze dni upłynęły w trosce i w pracy, siwizna przypruszyła skronie. Czyż więc ma prawo żądać, żeby Kazia była dla niego taką jak niegdyś. I jej także przyciężą lata. Owa Kazia, świeża jak brzoskwinia, to piękny sen. Ustąpiła ona miejsca starzejącej się kobiecie, zmęczonej walką z niedostatkiem, tęsknotą i samotnością. Ale on kocha i taką! Kocha z całem oddaniem się niewyziębionego, nieskalanego nawet myślą zdrożną człowieka. Życie wspólne popłynie im odtąd jak drobna fala, podnoszona pieszczotliwym podmuchem wietrzyka na jeziorowej toni, i niezmącony spokój utuli.

Ale nad ranem znużony mózg opanowały marzenia gorączkowe. Śniło mu się, że się właśnie zaczyna wybierać do kraju. Przed sklep zajechały maleńkie saneczki, takie same, w jakich przebył połowę drogi w tamtą stronę na Syberyę. Już chciał siadać, gdy w tem stary Ostjak Ibrahim, pochwycił go za rękaw od kożucha i nie puszczał. Parobek wybiegł także z piekarni i zatrzymywał go przemocą. Pasował się z nimi rozpaczliwie, bo sanki miały lada chwila odjechać. Wreszcie zdołał się wyrwać i wsiadł... Kozak zaciął renifery, ale stary Ibrahim wraz z parobkiem Awsiejem, gonili za sankami, które jak na złość prawie z miejsca się nie ruszały! Już... już Awsiej miał je zatrzymać i ściągnąć uciekającego na śnieg... i poczuł dotkliwy ból w głowie.

Dokoła panowały ciemności. Dźwignął się z trudnością z podłogi i natrafił ręką na obicie otomany. To mu sprawiło rozkoszną ulgę.

155