Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/162

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Kazałam ci posłać w salce na otomanie — rzekła pani Kazimiera.

— Wszystko mi jedno — bąknął.

Usiadła na łóżku, on zaś ukląkł przed nią i zaczął rozplątywać sznurowadła u trzewików. Tak robił zawsze, kiedy jeszcze mieszkali razem przed wyjazdem. Jakież to rozkoszne wspomnienia! Ona dwudziestoletnia zaledwie mężatka, żona skromnego urzędnika, chcąc dopomódz swojemu Bolesiowi, latała pół dnia za lekcyami, i często wracała wieczorem dopiero, kiedy on był już oddawna w domu i pilnował maleńkiego Leonka. Przychodziła czasami znużona, zziębnięta i śpieszyła się zawsze do łóżka, nie mając nawet szlafroczka na zmianę. Rozbierał ją zwykle własnoręcznie, ogrzewał nogi, zdjąwszy z nich trzewiczki. Były to zawsze grube, skórkowe buciki, nieraz z powykrzywianemi obcasami. Mój Boże, jak on kochał te źle obute nóżki! Teraz żałował prawie, że jego Kaziulka nie nosi już ordynarnych trzewików, ale wysokie sznurowane lakierki. Nigdy przedtem nie zdejmował takich. Pocóżby zresztą miała nosić gorsze, kiedy stać ją na lepsze?

— No, idę już — rzekł, skończywszy tę czynność, przypominającą mu dawne czasy, o których marzył często w Irkucku. Śpij smacznie, moje dziecko kochane i główki sobie nie turbuj niepotrzebnie. Jakoś to będzie.

Nie zasnął jednak odrazu. Wrażenia świeżo doznane odpędzały sen z jego zmęczonych powiek. MyŚl ulatywała do dawnej przeszłości i lubowała się wspomnieniami. Wyjeżdżając, zostawiał młodziuchną, pełną powabów żonę, jako dwudziestoletni mężczyzna. A dziś? Wraca

154