Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/16

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Pomimo lekko wklęsłych policzków, szczupłej figury i wątłych ramion, panna Wanda wydawała mu się ładną, prawie piękną. Bezsenna noc i znużenie kładły na jej delikatnej, przybladłej twarzyczce wyraz powagi i ledwie dostrzegalny odcień smutku. Chciała zapiąć zarzutkę i wtedy od gorsa odpadł jej zwiędły, zbrukany kurzem, pomięty uściskami tancerzy bukiecik fiołków. On podniósł go szybko, ale zamiast oddać, zatrzymał w palcach. Ona wyciągnęła rękę, aby odebrać kwiatki, pan Stanisław, broniąc ich, uchwycił drobną dłoń i nie zastanawiając się nad tem co czyni, pocałował gorąco.

Panna Wanda cofnęła się miękko, niezdecydowanie, obrzucając go ździwionem, pytającem spojrzeniem. W tej chwili gałązki zatrzeszczały pod czyjemiś krokami, i niema scena zakończyła się równie szybko jak się zaczęła.

Czyniąc przed chwilą ruch, celem podania kasyerce gałązki rozkwitającego bzu, pan Stanisław dostrzegł w jej niebieskich oczach ten sam co wtedy wyraz poważnego ździwienia. Jak to dobrze, że zapanował nad sobą, że nie nawiązał powtórnie tej subtelnej nici, co pomimowoli zadzierzgnęła się pomiędzy nimi na majówce! Po co budzić w tej młodej i poważnie myślącej panience uczucia, których nie mógłbym podzielać? Bo nie ma się co łudzić! On jej nie kochał, ani nie kocha! ot, przyzwyczajenie! Trudno nie zwrócić uwagi na przystojną i młodą panienkę, z którą się spędza po dziesięć godzin na dobę, przy wspólnej pracy, ale od niemych awansów do miłości jeszcze daleko...

Zresztą serce pana Stanisława nie zabiło dotąd żywszem uczu6iem. Zastanawiał się nad tą swoją ułomnością i wytłómaczył ją sobie

8

8