mieczem i zagradza nim drogę wygnańcom, którzy oddalają się z zasłoniętemi twarzami z rozpaczą w duszy, idą na tułaczkę, na ciernie i głogi, na znój i walkę do końca dni swoich.
Mijali dwa drabiniaste wozy, naładowane szczątkami dobytku: szafy, łóżka, krzesła i to, co Olascy zdołali ocalić ze wspaniałego nie gdyś urządzenia pałacu w rodzinnym Kołatynie. Wyglądało to tak ubogo, tak nędznie niemal, że pan Stanisław odwrócił oczy.
Długie wyczekiwanie na pociąg, krętanina przy ładowaniu rzeczy „na fracht,“ zbliżający się z szumem pary pociąg, szukanie miejsca w natłoczonym wagonie, wszystko to przeleciało jak przykry sen.
Chojowski siedział naprzeciwko panny Ludmiły, obojętnej, znieczulonej na to, co się z nią działo... Próbował zawiązać rozmowę, ale odpowiadała mu krótko, nie zachęcająco. Przysunęła się do okna i wpatrywała się w uciekające w dal pola i lasy, nie bacząc na wicher rozwiewający jej jasne włosy w bezładne promienie. Olaski nerwowo kręcił się, nareszcie utkwił oczy w kupionej na przystanku gazecie i pan Stanisław zauważył, że wertował dział ogłoszeń. Od czasu do czasu podnosił wzrok i myślał. Smutne to musiały być rozmyślania, bo staremu szlachcicowi coraz to nowe zmarszczki bruździły opalone czoło. Jedna tylko pani Bronisława zachowała względną pogodę umysłu i sama rozpoczynała ciągle się urywającą rozmowę z Chojowskim.
W miarę jak się pociąg zbliżał do Warszawy, młodzieńca opanowywał rosnący niepokój. Jakim torem popłynie odtąd jego życie? Kiedy i w jakim stanie zobaczy znów tę złamaną losem dzieweczkę?