Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/125

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Przez tę godzinę spędzoną i jednego stołu, pan Stanisław nie śmiał spojrzeć na pannę Ludmiłę, która ze swej strony także unikała jego wzroku.

— Mój Boże! co ja mu powiem? — myślała, czyniąc sobie w głębi duszy wyrzuty za takie postępowanie.

Kiedy się rozstawali, on próbował zatrzymać nieco dłużej jej rękę w swojej dłoni, ale panna Ludmiła nie pozwoliła na to. Rzuciła mu natychmiast spojrzenie tak błagalne, jak raniona ciężko łania zbliżającemu się do niej myśliwcowi.

— Pozostaw mnie w spokoju! poczekaj chwilę! mówiły te niebieskie, głębokie jak niebo samo, oczy — przecież widzisz, że się krwią serdeczną zalewam, miej litość!... Nie żądaj tego, co w tej chwili jest tak daleko odemnie!

I on je zrozumiał, to nieme błaganie; słodka radość ogarnęła jego całą istotę. Przenikał już tę czystą, jasną, przepiękną duszę i pełen uwielbień, czekał z poddaniem się, co mu przyniesie jutro.

∗             ∗
117