Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/123

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

straszliwy, piękne mieszało się z brzydkiem, słodkie z gorzkiem, była raz na samych szczytach, to znów leciała w przepaść bezdenną rozpaczy. Cała jej istota znajdowała się na rozstajnych drogach, wahająca, zbłąkana. Oddalenie się Chojowskiego sprawiło jej na razie prawdziwą przyjemność. Za nic w świecie nie chciałaby z nim mówić w takich warunkach, uważałaby to poprostu za świętokradztwo. Nie oswoiła się jeszcze z tem, co zaszło pomiędzy nimi niedawno, nie chciała rozważać swojego położenia. Gdyby ją jaki natręt spytał, czy kocha Chojowskiego, odpowiedziałaby zapewne bez wahania, że nie kocha. A jednak wszystkie myśli jej obracały się dookoła tego smutnego młodzieńca, w jej wyobraźni utkwiła głęboko jego wykrzywiona przerażeniem, bledsza jeszcze niż zazwyczaj twarz, taka, jaką ją widziała wczoraj nad rzeką w kaskadzie księżycowego Światła; w uszach dźwięczały jak muzyka nadziemska, jego słowa: „Dobrze, że przyszedłem, prawda, że dobrze? niech pani przekona się przynajmniej, że jeszcze ktoś panią kocha.“

Kocha? Rzecz dziwna, to słowo słyszała z ust babki, ojca i matki, domowników i krewnych, z ust Teofila wreszcie, a przecie teraz zabrzmiało ono zgoła inaczej. Dlaczego? Czyżby w każdem z nich treść była inna? Kiedy zaś z tego szczytu spadała na dno przepaści zwątpienia, mówiła sobie w duchu: Tyle ust powiedziało mi już, że jestem kochana, a pomimo to, tak mi źle na świecie, tak źle, że pragnę umrzeć. To dowodzi, że cudza miłość nie uszczęśliwia, a przeciwnie, staje się nieraz źródłem goryczy.

Tak, bo prawdziwem szczęściem jest kochać samej. A czy ona kocha? czy wogóle byłaby zdolną oddać komuś serce i głowę, całą

115