Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/155

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

I wstał po chwili: „Chodźmy! Poszukamy
Tego, co wykuł ten szczerbiec potężny.
I zapytamy dla czyjej orężnej
Dłoni go ostrzył, by szedł w czynów taniec,
O których mówi dziś ten szczerb różaniec.
Czy żyje jeszcze, kto nim władał w sile,
Czy też oddawna śpi w cichej mogile,
Pozostawiwszy swój miecz bez dziedzica,
By go w bezczynie jadła rdzy próchnica
I by nim wspierał się starzec, co gaśnie.
Potem o Mężu tym powiem ci baśnie,
Które są prawdą“.

Szli w mgły złotej ciszę
Spowitym rankiem, gdy trawę kołysze
Wiew miękki, kwiaty potrącając w rosach,
Pośród skowronków rozśpiewu w niebiosach.
U ramion dziecka, wpuszczoną pod paszki
Błękitną wstążką z niem związan, nieważki
Gołąb się białym ponosił obłokiem
I tak zestrajał swój lot z dziecka krokiem,
że modrookie dziecko z jasnem czołem
Zdało się ziemskim, skrzydlatym aniołem.
U szyi starca zaś nagiej, od słońca
Na bronz spalonej, którą broda drżąca
Chlubą siwizny kryła najsędziwszej,
Zwisał, łagodnym splotem ją owiwszy,
Wąż, zwierz mądrości i błyskał głębokiem,
Jak szmaragdowy klejnot ciemnem okiem...
I z miecza starzec miał kij do podpory.


151