Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/135

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Czym nie z twej piersi wyssał moc, żem poznał okiem
Cuda słońca, księżyca i gwiazd srebrnych morza,
By dziękczynić ci każdym oddechem i krokiem?

Tyś to mnie uczyniła lutnią, że przestworza
Wzruszały moje struny szumem gwiazd, tych liści
Z nieb drzewa, a milczeniem wielka cisza boża.

Czyż ręce, które święty ogień żądzy czyści,
Nie były szczęsne, ważąc twoje łaski w dłoni,
że śnią, nad sięg wdzięczności, niedosięg zawiści?

Chciałżem hodować ROZKWIT, co w zanik się kłoni,
Szczepiąc złoty winograd na surowej sośnie,
Każąc na fali słonych mórz kwitnąć jabłoni?

Otom dziś wywołaniec, wyklęty żałośnie
Własnym wyrokiem swoim z ojczystego domu,
Co z ogrodem swym zdany jest wieczystej wiośnie.

Pośród obojętnego zbłąkany ogromu,
W pustynie nieprzytulne, bezserdeczne, cudze,
Przed własnem przerażeniem pierzcham pokryjomu.

Ale ku tobie, Ziemio! I Tęsknotę budzę:
Wstań! Przypnij do bar tego, co jest dziś tułaczem,
Drugie miłości skrzydła, ku ciężkiej żegludze.


131