Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/118

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Pogoda jest śmiertelnem znużeniem w samotnie
Milczącem opuszczeniu, w bezsilnej godzinie
Po burzy rozpaczliwej, dzikiej targaninie.
Ach, znamy siedmiobarwną beznadziejność tęczy,
Kiedy się ją znalazło miast pewnej poręczy.
Wiemy, ilekroć śpiewna lekkomyślność nasza,
To jeno na odwagę pita wina czasza,
Którą chłoniem, gdy w północ zbłąkani i sami
Idziem nad ziejącemi bezdnem przepaściami.

Lecz podjęliśmy mężnie wysiłek junaczy
I trwamy. Codzień w oczy patrzymy rozpaczy
I każem jej giąć czoło pokłonem pokory
I pozdrawiać tron słońca i gwiazd srebrne dwory.
Codzień niewiary zimnej dłoń ujmujem czarną
I każemy jej w ziemię rzucać jedno ziarno,
Ziarno, którem jest jeno nasze serce własne.
I nic nie chcemy, jeno mieć to światło jasne,
Które słońce rozdaje królom i żebrakom,
Jeno śpiew, który życie daje wiatrom, ptakom
I drzewom i potokom i by myśl w nas młoda
Była święta, jak góry i piękna, jak woda
I aż do śmiertelnego w płótna upowicia
Nie chcemy nic od życia, prócz miłości życia.

A gdy me życie, które — jak każde — jest smutkiem
Mroku o radość światła walczącym, po krótkiem
Choć długiem wędrowaniu, stanie, gdzie godzina
Śmierci czeka, jak wieczna wędrowców gościna;

114