Mówcie wy, których skarga na mój gniew narzeka,
Kto mnie wyśnił i wydał z łona tajemnicy,
Z nicości co mnie kryła, Jak oko powieka?
Mówcie, kto zdjął powiekę z mej ślepej źrenicy,
By na chwilę ukazać jej przeboskie piękno
I kazać potem śnić je ślepotą w piwnicy?
Gdzie kat? Dzikie ramiona me się nie ulękną
Wznieść młota, godząc w jego piersi, jak w kowadło,
Aż mi wykułem słowem zaklęcia odjękną!
Młot mój był wiecznym buntem, który w nieodgadłą
Bramę zagadki bije, lecz dzikiemi ciosy
— Widziałem — żem tłukł jeno złud ziemskich zwierciadło.
Brat Cyklopów, wyzwałem niewzruszone Losy,
Piętrząc stropy obłoezne na zuchwałym tumie,
Zaludniając nowymi bogami niebiosy.
Jakże gardziłem ziemią, zdany górnej dumie,
Palowi, ach! na który człowiek sam się wbija
Wnętrznościami, by konać wysoko, nie w tłumie!
Całe życie konałem tak i nie przemija
Konanie me: w was będę konać wiekuiście
Na swych snów gruzach, w których mąk lęgnie się żmija.
Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/103
Appearance
This page has been proofread.
99