Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/100

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Przeklęty, który przypiął skrzydła, jak dwie burze,
Do jarzma okutego otroka i czoło
Cierniom wieńca mu kazał zdobić w krwawe róże!

Nie było nas i dla nas nie było nic wkoło.
Był sen bez snu i martwy niebyt, co jest niczem.
Nie śniły o nas Parki nad życia kądziołą.

Tyś stawił bezbolesną nicość przed obliczem
Żywota i tęsknoty w okrucieństw rozpuście.
Tyś wcielił nas zaklęciem woli tajemniczem.

Wulkanie, coś wyrzucił nas, bryły! Oszuście,
Coś nam dał przeczuć piękna kształt nieskazitelny,
By nas w niedoskonałe pogrążyć czeluście!

Kto nie jest, jest jak szczęśnik w żywot nieśmiertelny
Wierzący, co nie będzie oszukany złudą,
Mrąc nierozczarowany, choć jest pył popielny.

Lecz tyś nas wywiódł z śmierci w wolne życia cudo,
A spętałeś nas wiecznym wolności zakazem
I dałeś pierś, by bardziej cierpieć, wielkoludą.

Czemuś nas wyśnił w głębiach snu, co gadał głazem
I krzyczał ku bezdeni nieb młota językiem,
W rytm serca twego w marmur bijąc ciosu razem?