Page:Staff - Uśmiechy godzin.djvu/28

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.


NOC.

Kojąca boleść poświaty miesięcznej
Pada na pola, jak litość na smutki.
Żal cichy, własnej bezsilności wdzięczny,
W mgieł znieczulenie wnika na sen krótki.

Zroszone pole białej koniczyny
Słodko roztapia się w zapach wilgotny,
Jak się w chłód wspomnień zmienia żar godziny
Szczęścia, przeżytej dawno, niepowrotnej.

W znieruchomiałych brzóz srebrnych konarach
Ogłuchła cisza wije gniazda ciemne.
Po rozpłynionych błąka się bezmiarach
Serce, jak oddal zgubione, nadziemne.

Patrzmy w niebiosa, duszo. A gdy spadnie
Gwiazda z błękitów, będziem śnić w obłędzie,
Że to ostatnia nadzieja gdzieś na dnie
Zgasła i nigdy mamić już nie będzie.


24