Page:Staff - Tęcza łez i krwi.djvu/164

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

I mchy pleśnią zieloną je zjadły —
Krzyże drgnęły... I gwoździe wypadły
Z nóg i ramion rozbitych bez siły...
I pnie krzyżów się nisko skłoniły,
A z każdego pod cierniem korony,
Zstąpił cicho jeden Umęczony
I podnosząc udręczone czoło,
Z wielkim smutkiem rozzierał się wkoło...
I w pomioków północnych żałobie
Z wszech stron Polski jęli iść ku sobie
Chrystusowie z przeciwnych oddali.
Aż się razem zeszli i zebrali
W pustem polu, pod najlichszą wioską
I tak z sobą radzić jęli z troską:

„Jakże lud ten podoła swej męce,
Gdy robocze zabrano mu ręce?
Maż ten wielki żywiciel narodu
W Zmartwychwstania czas umierać z głodu?
Los im Jutro ich krwią się przesili.
Winy ojców swoich odkupili,
Wierni świętej swej wiary potędze
W czujnem sercu, w mowie i w siermiędze.
W prześladowań godzinach nie bladli,
Lecz na piersiach znaki krzyża kładli,
Czyli przyszły uciski czy rugi:
Oto wieczne ich Krzyże Zasługi!
Gdy świat szalał w nieprawości pysze,
Mieli w sobie prostotę i ciszę.

160