Page:Staff - Gałąź kwitnąca.djvu/17

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.



MASKA KOMICZNA.
 
Od wieków wmurowana na amfiteatrze,
Z uśmiechem na szeregi kamiennych ław patrzę,
Słysząc w ich opuszczeniu, jak szum w starej muszli,
Zamarłe przerażenie widzów, co stąd uszli
W trwodze przed grozą gestów i krzykiem patosu
Sztuki, odsłaniającej tajemną głąb Losu.
Przeszły tu tłumy widzów, ciąg pokoleń długi,
Co duszami, jak łany pod orzące pługi,
Litości poddawały się i przerażeniu,
By w nieodgadłe oczy spojrzeć Przeznaczeniu.
Pierzchli w trwodze, ujrzawszy poza pięknolicość
Pogodnych kształtów skryte milczenie i nicość,
Życie, które zrzuciwszy szaty i koturny
Jest biedniejsze, niż popiół wyrzucony z urny.
Lecz ja, choć przewaliły się tu żądz pożogi,
Druzgotane tytany, bolejące bogi,
Skrytobójczych Atrydów purpurowe dzieje:
Ja jedna pozostałam i jedna się śmieję.
I choćbyś zszedł kolejno świata strony cztery,
Wiedz, jedynie mój uśmiech na ziemi jest szczery,
Chociaż pnącze różane czoła mi nie plotą.
Oczy me, nieśmiertelną dotknięte ślepotą,
Nie mogły nic utracić. Choć wszystko przeminie,
Oczom, co nie widziały nic, nic nie zaginie!
Mnie jednej ukochania czarodziejskiej właście
Nie mogły w oczach padać na wieki w przepaście.

13