Page:Staff - Dzień duszy.djvu/90

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
80
GWIAZDOM UMARŁYM


Lecz oto mi zgon szczęścia przetarł mętne oczy
I męka mi się stała tajemnic odźwierną...
Ciche i blade słońce wybłysło z pomroczy
I dłoń smutku mnie wiedzie w głębinę bezmierną.
Dawniej, więzion na brzegu swej ciasnej przystani,
Patrzyłem w toń wieczności grzmiącą w wirów szumie,
Szukając tajnej kładki, co połączyć umie
Brzeg mój z nieistniejącym kresem jej otchłani.
A teraz mi cierpienie wielką łaskę jedna
Dając klucze w głębiny: brzemię męki długiej.
Ból to kotwica duszy, co sięga w bezedna,
A ciężkich kotwic trzeba do wielkiej żeglugi.
Poświęceni głębinom, szukając omanu
Szczęścia, szukają krzyża na swoje ramiona,
A smutek, co milczące rozpiera im łona,
To tęsknota kotwicy za dnem oceanu...

I przyszła na mnie wielka, święta krzywda życia,
Bym śpłewał błogosławiąc łaskę cichej męki.
Kwiaty moje zabrała śmierć w swój uścisk mięki,
Zanim jeszcze poznały wesele rozwicia...
A chociaż powarzone już mogilnym cieniem
Martwej i chłodnej ciszy, co w nich życie niemi:
Niechaj uczczone będą najczystszem wspomnieniem,
Że zgasły jako gwiazdy, co, na śmierć skazane,
Echami bladych świateł, w wodzie odbitemi,
Wsiąkły w dno mulne, niebem świtu malowane...

Ody niebo słońcem świta, gasną gwiazdy srebrne,
Ale nie mrą. Choć naszej niewidne źrenicy,
Przebiegają niezmiennie bezbrzeże podniebne.
Światłość życiu światłości nie kładzie granicy...
Tylko że przelśnić słońca gwiazda się nie kusi...
Nie płacz, jeśli nie widzisz gwiazd... Co jest, być musi...