Page:Staff - Dzień duszy.djvu/88

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

GWIAZDOM UMARŁYM.



Pierwszy raz osrebrzyły się dziś pola szronem
I przeczuciem skonania zapłakały lasy —
Na mgłach oparów blade przyciągnęły chłody...

Czemu mi dzwonisz, duszo, wspomnieniem minionem!

Jesień syta już własnej ociężałej krasy,
Spracowana ciężkimi dojrzewań porody,
Wyczerpana swą płodną, hojną rozrzutnością:
W tysiącu barw swe czary roztrwania, spopiela
Złoto zbladłego słońca i z niemą żałością
Łoże sobie na liściach pożółkłych uściela
I tęskni niedołężnie za uśpieniem cichem...
Majestat jej, znużony swym własnym przepychem,
Zbytkiem swych bogactw, z ramion otrząsa ostatnie
Strzępy świetnej purpury, spłonione szkarłatnie,
Zapiekłą krwią schorzałe liście winogradu,
Otrute wyziewami śmiertelnego jadu...

Astry, bezwonne gwiazdy jesiennej pogody,
W duszę mi patrzą, niby oczy smutku bratnie...
Serce, czy pomnisz jeszcze swego szczęścia gody?...