Page:Staff - Dzień duszy.djvu/153

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
143
POŁUDNIE WŁÓCZĘGI


A Bóg wie co mi w drodze może się nadarzy!
Bo cały świat to jedna, cudowna przygoda!

Pijmy, chłońmy i chłońmy, nim mrok wróci z nocą!
Łan przesycony słońca natężoną mocą,
Zmysłowem, dzikiem latem przepysznie rozkwita...
Wkoło pola cudownie prześcigłego żyta
Przepalają się prawie żarem dojrzewania
A parny upał tryska szałem rozpasania,
Zbytkownem wybujaniem zdrowego nadmiaru...

Lato pławi się w wrącej lubieżnej rozkoszy
Omdleń w otwartem polu, gdy huragan skwaru
Płachty płowych płomieni strąca z nieb pustoszy
I rozdrganemi wiry w lawę roztopionych
Niebios, prostopadłymi pociski pożaru
Praży łan zbóż, kąpielą ognia ogłuszonych...

Równie pól i ugorów śpią w słonecznej krasie,
Przy drodze się do słońca śmieje brzoza młoda
A łopuch i bodiaki, ta łąk szara trzoda,
Skwarem lenistwo swoje pasorzytne pasie...

W dali staw przycichł lata zdziwiony robotą. —
Nawet nie drgnie, by w pracy słońcu nie przeszkodzić,
Co mu wodę raz zmienia w błękit, to znów w złoto...
Jeno czasem przez szuwar, co wzrósł, by ogrodzić
Jego brzeg i ocienia go jak bujna rzęsa,
Podgląda, jak się szczęście po polach wałęsa...

Tam sad płonie! Jabłonie, grusze... każde drzewo,
Obarczone skier złotych rzęsistą ulewą,
Zwiesza liście zmęczone, pijane i senne...
Sad pod białym ciężarem kwiatów się ugina
I wdycha żądze słońca miłosne, zaplenne,