Page:Staff - Dzień duszy.djvu/108

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
98
WAHADŁO


Tylko otchłań nademą i bezdeń podemną
Ciszą świętej mądrości moje kroki mierzy...
Tam nad wahadłem, w górze — zegaru tajemną
Tarczą — godzina moja ciągle naprzód bieży...

Próżnym zda się chód w jednem miejscu opętany...
Wciąż wracam, za wytknięte nie mogąc wyjść progi
A godzinę osiągam jednak! — by bez zmiany
Znów wahać od początku w pętach dawnej drogi...

Tym samym szlakiem idę a wciąż inne dzwonią,
Coraz wyższe godziny, jak kroplami studnia...
Każdy ruch zda się próżną sam sobie pogonią
A dobiegam Najwyższej Godziny Południa...

Zdobywam szczyt! Lecz mija! Najdumniejsza pora
Najbliższą jest najniższych godzin! — A bieg skracać
Daremnie — O, znów musieć zdążać w szczyt już wczora
Zdobyty! — Lecz raz drugi zdobywać, to wracać!

O, jak zegar godziny nizkie gorzko znaczy...
Wahadło cień swój ściga w bezwolnej niemocy...
Aż oto błędnem kołem wędrówki tułaczej
Dochodzi do Najcichszej Godziny Północy...

I złudna tarcz zegaru rdzą zżarta się kruszy
I spada w niemą nicość otchłannej ciemnicy...
A ja waham niezmiennie, wahadło wśród głuszy,
Bom zawieszony w dłoni wielkiej Tajemnicy...

Cisza... Czas siwy senną melodyą spowiada
Na śmierć swoje przewlekłe, nudne monotonie
Z wieści, że jedna zawsze jest święta i blada
Godzina... Ja wahadło wieczne — Wieczność dzwonię...