TRWOGA.
Ciemna, pochmurna noc. Jakiś lęk ogromny
Wygnał mię z domu w mrok czarny, złowrogi...
Ze spazmem strachu w duszy biegnę nieprzytomny,
Biegnę na oślep pośród pustej drogi.
Jakieś echo brzmi głucho dokoła,
Z dali ktoś woła:
„Nie odchodź!" — Cisza. — Boję się postąpić kroku...
Może tu do stóp moich niewidzialne w zmroku
Padło błagalnie serce mi oddane?
Nie mogę stąpać naprzód w te mroki otchłanne,
By nie nadeptać stopą drgającego serca!...
Nie mogę uciec, bo czuję ze drżeniem
Przy mnie nieznane widmo, co zimnem spojrzeniem
W głąb mojej duszy się wwierca...
Nikt o niem mi nigdy nie mówił na świecie...
Nigdym go w życiu nie widział, a przecie
Wiem, że istnieje i lękam się jego...
Przedemną w dali rzędem wierzby zeschłe biegą.
Nagą gałęzią w ciemne strzelają niebiosy,
Jako upiorne wiedźmy z rozwianymi włosy...