Page:Sny o potędze.djvu/59

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

BYŁO TO DAWNO.

Na dworze noc tak ciemna, mróz szczypie siarczysty,
Kurzawę śniegu miecie wietrzna zawierucha.
W komnacie mojej ciepło, jasny ogień bucha,
Nie dolatują do mnie wichury poświsty.
Jest mi zacisznie, dobrze między mymi sprzęty,
Siedzę samotny, jakby od świata odcięty.

Jest mi dobrze i ciepło, spokojnie i cicho:
Siedzę wygodnie w starym, spłowiałym fotelu
I patrzę w ogień... patrzę bezmyślnie... bez celu...
Jest mi dobrze... Tam wicher miota się, jak licho,
A ja się grzeję, patrząc w żar... Gdy wzrok się zmęczy
W tył przechyloną głowę wspieram na poręczy,
 
Zamykam oczy, ręce swe splatam u głowy
I nie myślę o niczem... bo mi tak najlepiej.
Jeszcze się myśli jakie wspomnienie uczepi
Szare. — Вo o czemż myśleć wśród nocy zimowej?
О niczem to najmądrzej. Jeszcze mnie omota
Nitka niepożądana... smutek lub tęsknota.
 
A nie chcę sobie teraz psuć miłej godziny,
Nie chcę, by mnie co teraz obchodziło zgoła.