Page:Sny o potędze.djvu/111

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
107
ŚLEPIEC SPĘTANY

O północy głuchej, bezgwiezdnej,
Wykrada blade perły i wątłych róż kwiaty,
I na ich miejsce rzuca kurz i pleśń;
Jeśli cierpienie moje
Uśmiechem złej radości twarz twoją wykrzywia,
Nie hamuj swego gniewu, ani złości!
Mam jeszcze złotych marzeń niespętane ptaki,
Które o cichej godzinie zmierzchów wieczornych
Lecą w dal siną żórawianym kluczem
I zawisnąwszy pod niebem,
Patrzą w dal oną, o której mi prawisz,
I powracają kiedy sen mnie zmorzy
I przyniesione nowiny mi gwarzą...
Weź moje wolne ptaki i nałóż im więzy,
Może dopełni się miara tych ofiar,
Któremi okupić mam ciszę.

Lecz jeśliś owem dobrem, miłosiernem bóstwem,
Co z bladych rąk na głowy nasze
Błogosławieństwo ukojenia zlewa
I niesie w pusty ugor naszej duszy
Dziwny kwiat, lśniący uśmiechami słońca,
By mrok naszego smutku
Przepoił wiosny marzonej woniami;
Zarzuć me piersi, me czoło, me usta
Pękiem śnieżystych róż, lilij, tuberoz,
Które odurzającą zabijają wonią.
A gdy z ich duszą ma dusza uleci,
Rzuć je na fale tej ogromnej rzeki,