Page:Skaut Nr 2 (1911).djvu/13

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

zbadać tę tajemnicę. Już mniejsza o to, kto on jest, ale jak się tu dostał i co mu się stało?“

„I ja radbym to wiedzieć“ rzekł Warden, ale nie łatwo to chyba przyjdzie. Te rany na głowie możemy mu później opatrzyć, gdy zacznie oddychać, a tymczasem zajrzę, co też tam dalej jest w tej grocie.“

Podniósł latarnię i posunął się w głąb jaskini. Wazedłszy kilka kroków, stanął przed dużą szczeliną w skale, przez którą człowiek łatwo mógł się przecisnąć.

„Patrzcie — patrzcie!“ zawołał, spoglądając na ziemię — „tu jest ślad buta, zwróconego palcami do nas. Ten człowiek przyszedł widoeznie tą drogą. Wartoby zbadać dobrze tę grotę, ale trudno to będzie teraz zrobić.“

Przeszedł jednak jeszcze dalej, gdy wtem okrzyk jednego z chłopców zawrócił go z drogi.

„Łódka nam uciekła!“ wołał Szarp.

„Kto ostatni wyszedł z łódki?“ krzyknął Warden. Pokazało się, że Tompson był ostatni.

„Zlituj się — jakże można było nie przywiązać łódki?“ wołał Warden zły i zmartwiony.

„Zapewne, zapomniałem“ — tłómaczył się pokornie Tompson. „Byłem taki przestraszony, że nie wiedziałem, co robię. Tak mi strasznie przykro... wolę...

„Tak to bywa, gdy taki zielony ochotnik uprze się, żeby go wziąć na taką wyprawę, przemówił nieprzejednany Kripps.

Warden nie tracił czasu na próżne żale, albo na łajanie biednego Tompsona, tylko rozglądał się na obie strony.

„Źle się stało — ale samiśmy winni. Musiała odpłynąć daleko, bo nie mogę jej dojrzeć.

„Ja popłynę po nią“, prosił Tompson. „To moja wina — ja chętnie popłynę.

„Czekaj chwilkę,“ rzekł Warden, musimy się dowiedzieć naprzód, w którą stronę popłynęła.“

Wyjął z kieszeni korek i jedwabny sznurek od wędki przywiązawszy doń korek, rzucił go na wodę dość daleko i patrzył, w którą stronę popłynie: — prąd poniósł korek w stronę morza.

„Nie — Tompson — ty zostaniesz; ja sam muszę popłynąć“, rzekł Warden. „To nie będzie tak łatwo, jak ci się zdaje. Nie wiem tylko, co zrobić ze światłem?“

Zrób małą łódke z kapelusza i postaw w niej latarnię...“ poradził Tompson.

„Aha — i potrąć kapelusz — a latarnię utop w morzu,“ zadrwił Kripps „Jabym przymocował świecę do kapelusza na głowie, jak to czynią górnicy, wprawdzie kapelusz popsujesz — ale...“

„Dawaj świecę — prędko!“ rzekł Warden. „A wy chłopcy“ — dodał zwracając się do ratujących, pracujcie dalej, a gdy który będzie zmęczony, niech go zastępuje następny“.

Do środka kapelusza za skórzaną opaskę włożył kilka zapałek, na wierzchu przytwierdził świecę, którą zapalił, a wcisnąwszy mocno na głowę, zsunął się w wodę i począł płynąć ku wejściu do groty. Z początku wszystko szło dobrze, ale, gdy minął zakręt, nagły powiew wiatru zgasił mu świecę i pogrążył w zupełnej ciemności. Mógł wprawdzie zaświecić świecę na nowo, ale każda minuta była stratą czasu, bo łódź oddalala się tymczasem coraz bardziej. Płynął zatem dalej w ciemności, chociaż strach go ogarniał, gdy od czasu do czasu uczuł, jak jakieś miękkie żywe stworzenie dotyka jego nóg. Byly to zapewne niewinne ryby, ale wyobraźnia przywodziła chłopcu na pamięć różne najdziwniejsze morskie potwory.

Przytym, trudno mu było posuwać się naprzód, bo jaskinia była bardzo kręta i co chwila to rękami, to głową uderzał o jej ściany. Wreszcie, pokrwawiwszy sobie głowę i ręce, zatrzymał się pod skałą w płytkiej wodzie, aby zapalić świecę na nowo. Nie było to łatwo — najpierw wytarł starannie palce we włosy, aby nie zamoczyć zapałek, poczym udało mu się wreszcie zaświecić swiecę i umieścić ją wraz z kapeluszem w załomie skały, blizko wejścia do groty. Wypłynąwszy na morze, musiał chwilkę walczyć z prądem, ale ku swojej wielkiej radości ujrzał niedaleko łódź, tańczącą na falach. Wkrótce dopłynął do niej, a wszedłszy do środka, chwycił za wiosło i skierował się ku jaskini. C. d. n.