Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/98

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

 Lecz oto latawce me wypoczęły »w słodkiej ciszy upieszczeń«.
 Nie potrzebnaś mi więcej, dziewczyno!

»Długie szczęście je nurzy«.

— »Wnurzyły wypoczęty szpon w ptaki twe śnieżne,
Krwią ciepłą posiliły swe żądze drapieżne,
I syte odleciały w bój, w gony bezbrzeżne!...«

Cóż pocznę, dziewczyno? długie szczęście mię nurzy...
 Zraniony gołąb twego serca targa się w męce i skrzydła białe łamie o pręty klatki, w którą mój odlot go wtrącił?
 Ach, cóż pocznę?

»Przebaczeń nie żądam swą duszą przedziwną«.

 Pocoś stała przy szlaku, którym ptak niebieski w dal szybuje? Ptak, którego celem jedynym »rozszerzać morze«. Nic więcej, jeno to.
 Ptak, który

»Chce bujnie żyć, by życie, głodne życia w walce
Nie hańbiło się, gryząc w żądzy własne palce,
Lecz tak swą pełnią oczy olśniło sumienia:

By zachwycone, dobra i zła już niepomne,
O wszystkie oskarżyło je winy ogromne,
Lecz znalazło też wszystkie ich uniewinnienia«.

(Gałąź kwitnąca).

 Dosyć!
 Stój, latawcze!
 Stój, łupu serdecznego żądny, jastrzębiu!