Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/88

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Czego szukam? Co gubię, znajdując, gdy zbłądzę?
Szczęsnych przygód? Piękniejszych codzień niespodzianek?
Zbieram siebie, hej! zewsząd, jak maliny w dzbanek,
Szczęśliwy, gdy swą pełnię dnia piękną osądzę.

Zgarniam życie tak bujne, tak szczodre szalenie,
Dające skarb najwyższy: Rozkosz i Cierpienie,
Które zbiera miłośnie dusza — pokłośnica«.

(Gałąź kwitnąca).

 Tak, i cierpienie zbieram. Oh, nieraz.
 I krzywd doświadczam, częstych krzywd od ludzi i rzeczy spotkanych. Boć kamienie i ciernie zostały na drodze. Tylko że teraz znieść to mogę z pogodą, z uśmiechem na ustach, z weselem nawet niekiedy.

»Do końca swej pogodzie musimy być wierni.
Gdyby tu jeno radość była... Jak inaczej
Mógłbyś zejść z drogi swojej nie klnąc wśród rozpaczy,
Gdybyś nie miał kamienia swego i swych cierni?«

(Gałąź kwitnąca).

 Lecz skądże sił na zniesienie bólu, ran i krzywd?
 A stąd, że po nich radość jest weselszą i chwila szczęśliwa słodszą, i spokój bardziej zacisznym.

»Bez męki pól i ramion skądby słodycz w chlebie?
Najtkliwszą jest opieką wiośnie sroga zima...

Ból to radość, co jeszcze twarzy nie odkryła,
Wesele, co dopiero staje się, dojrzewa...
Cierpkim sokiem jabłeczna słodycz niegdyś była...«

(Ptakom niebieskim).