Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/119

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Darty szponami konarów z pęt rwie się
Próżno!... Martwotą zczerniało przestworze!...
Zbrodnia się stała!... Wicher jęki niesie!...
Biada! Człowieka mordują w mym lesie!«

(Dzień duszy).

 A i później, i dziś nawet jeszcze, śpiewając pieśni »sobie i nocy«, biadasz — o, nieraz! — żałośnie:

»O duszo ma, z nas dwojga ktoś przeżył dziś siebie«.

 A na wspomnienie onej przespanej myśli życia, dzwoni ci »stary żal« w dzwony żałobne i pokutne.
 A ty,

»Zamiotłszy izbę twoją gałęzią sosnową,
Tatarakiem zielonym posypałeś podłogę,
Pokropiłeś ją wodą z krynicznego zdroja«

i, złożywszy na bielą okrytym tapczanie twą »duszę umarłą« — »człowieka«, któregoś sam zabił — płaczesz w głos i zawodzisz:

»Uwiodłaś ty mnie, nocy, swą tajną głębiną,
Żeś cichsza snów pieszczotą, niż morza otchłanie!
Sen spętał moc... A morze tańczy w huraganie
I śpiewa, że jest słodkie tym, którzy w niem giną...

Żyć już nie umiem! Ginąć ni zwyciężać dzielnie!
A miałem pierścień ślubów rzucić morzu w serce,
Iść na boje zdobywcze, żeglować weselnie...
Życie z szczęściem czekało... na jego wydziercę!

Zaprzepaściłem!... dawny kochanek królewski
Morza... Bezczyn zgryzł łódź mą, co była snu łożem!