Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/110

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

»...Oto dzisiaj idę z drogą czarą w ręce
W najwyższe blade góry tonące w błękicie,
Aby ją tam postawić na najwyższym szczycie,
Bo warga moja nigdy już pić z niej nie będzie.
I tam ją pozostawię na zawsze. Krawędzie
Kruży, co mego szczęścia wino promieniste
Chować miała, niech wiecznie pozostaną czyste«.

(Gałąź kwitnąca).

 Niecił wiecznie pozostanie czystą czara serca, nieziszczone o szczęściu marzenie! Niech na najwyższym stoi szczycie! Chwil użycia, trafu ślepego datków zbierać nie będzie!...


 Usprawiedliwianiem swej niemocy, wykrętem mądrości, nie zaś mądrością jest to twoje chełpliwe »pierzchanie« przed realizacją snu, jakoby niegodną wyższych duchów, i owa zachwalana przez ciebie potęga »bezczynu«. I owo twierdzenie, że

»...Wszelki trud na ziemi ginie!
Ach! bo nie kopie nigdy nikt na morzu studni!«

(Ptakom niebieskim).

 Bezzasadne, apodyktyczne twierdzenie! na dowolnej, nielogicznie zbudowanej, niemądrej, acz suggestywnej analogji oparte — ze studnią na morzu!
 Oczywista, kretyn chyba studnię na falach morza by kopał! Ale cóż stąd? czyż jakikolwiek, najbłahszy trud ziemski do kopania na morzu da się przyrównać? Wolen jesteś, pielgrzymie, swoje prace życiowe do kopania na wodzie studni