Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/101

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

zatknąć kij u wezgłowia) najwyższe, niekończące się nigdy rozkosze, stokroć wyższe, stokroć rozkoszniejsze, niźli owa pochwycona, realna chwila trafu? skoro umiesz

»tkać dobrą, cichą wiarę,
że niema żadnych złud«,

i skoro, sny nie są prawdziwszemi, gdy jawą się staną?

Przecie

»Tylko duch słaby, by wierzyć w sny swoje,
Musi je dłoni dotknięciem uderzyć...
Ja niemożności nieziszczalne roję,
Bowiem w to umiem wierzyć, w co chcę wierzyć!«

(Dzień duszy).

 Tylko duch słaby... lecz nie ty, który roisz niemożności i umiesz wierzyć w ich rzeczywistość!...
 Czemuż miast wyśnić sobie miłość wiekuistą, rozkosz najwyższą zupełnego spojenia się na wieki dwóch istot ludzkich w oddaniu miłosnem ciała i duszy, wolisz szukać realnych — na jawie chwil rozkoszy, kłamiąc sobie i nam, że sny nie są prawdziwszemi, gdy jawą się staną? kłamiąc sobie i nam, że umiesz w to wierzyć, w co chcesz wierzyć?...
 Nie! nie umiesz tego, ptaku niebieski.
 Nie masz onej mocy czarownej, którą się chwalisz.
 Jeno złudę mocy za samą moc bierzesz: kłamiesz sobie, że ją masz, i starasz się siebie i nas przekonać, że wierzysz, jakbyś ją posiadł, bowiem dla ciebie »niema żadnych złud«.
 Starasz się wierzyć w to, by przed bólem, który się wlecze za tobą, schronić gdziebądź i jakbądź twą duszę.