Aby się od tych wyrzutów uwolnić, gotów był poświęcić reputacyę, honor, skoczyć w morze, rozciągnąć się nad ogniwem Guatemali[1], przejść przez wszystkie próby inkwizycyi, bo bał się jedynie Boga; ludzi natomiast nie lękał się wcale. Bóg unosił się tam, z drugiej strony grobu, z przekleństwem w prawicy, które go zmiażdżyć miało; a tej myśli pragnął się pozbyć za wszelką cenę. Na wszystko się raczej odważy, niżby znosić ją miał jeszcze noc jedną, jeszcze jeden dzień. Oto dlaczego się zgodził, a od tej chwili czuł się pod uciskiem, w jarzmie, w roli niewolnika. Oddal się w ręce wykonawców potęgi straszliwej i znosił jej skutki.
Przechadzał się tedy po zielonym trawniku, gdy w tem przejechał powóz otwarty z mnóstwem kufrów i paczek na koźle i z tyłu. W powozie jakiś Anglik z młodą Angielką o cudnej i świeżej cerze, w świetle księżyca. Był to mąż podróżujący z małżonką. Lekkiem dotknięciem starał się ją obudzić, gdy już dojeżdżali do Wiednia; pragnął, by użyła widoku wielkiej stolicy, pogrążonej w cieniu, gdzieniegdzie tylko migającej światłami, niby wielka głowa Argusa[2] o tysiącu ócz. Podniosła się zwolna.
Hiszpan wytrząsnął trochę zawartego we flakonie proszku. Nakształt nieuchwytnej mgły pył wionął ku powozowi i wcisnął się między mężczyznę i kobietę. Potem powóz się oddalił.
Młodzieniec został skamieniały, z duszą, rozdartą tą pierwszą próbą. I cóż mi zawinił ten piękny kwiat nocny? Biedna małżonka, kto wie? może biedna matka! I w jednej obwili żal jego stał się namiętnością, bo taką już była ta dusza kastylska, że cokolwiek tam padło, w żar i ogień się zmieniało.
Załamał ręce, łzy zawisły mu na rzęsach, potem obraz piekła stanął przed nim wśród tych długich szeregów lip. Hiszpan zgrzytnął zębami i poszedł dalej. Spotkał starca o białych włosach, rozwiewa-