Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/65

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

ciemnych gwiazd, które ze wszystkich stron się zerwały, aby rzucić się nań. Ostatnie jego promienie były blade, a krwawe, wybuchały jednak chwilami jasnością, olśniewającą nam oczy i duszą wstrząsały. Później ujrzeliśmy walkę olbrzymią; niby obłok krwi i ognia rozciągał się na horyzoncie, a kiedy się rozwiał, napróżno szukaliśmy wzrokiem młodego męczennika niebios.
 Gdzie jest? Gdzież jest teraz Gwiazda naszej miłości, Gwiazda naszego upojenia? Czy nam się śniło jedynie jej światło, czy też naprawdę błyszczało nad nami? Kto wskaże drogę, którą poszła w swem utrapieniu, gdy jej promienie już zbladły? Masa opuszczona, bez życia, bez gorąca, bez promieni, czy spadła na zawsze na wybrzeża dalekie, czy może szczątki jej rozsypały się, jak ziarnka piasku i nie złączą się nigdy?
 Nie! Bogu sprawiedliwemu i mścicielowi nie wyrządzajmy zniewagi! Jeśli z wysokości tronu swojego zezwolił na zaćmienie, nie zezwoli nigdy na unicestwienie, i pewnego dnia, na widnokręgu ujrzymy znowu wyłaniający się świat zaginiony; po wielu nocach udręczeń i żalów, zobaczymy wracającą z drogi ciężkiej, dalekiej, nieznanej, odbytej w ciemności i wśród bolów tysięcy. Ale wówczas, rozwiawszy swą grzywę promienną, jak rumak rzucający się w walkę, pójdzie do boju i zwycięży. A które przemoże gwiazdy, wszystkie w oczu naszych w wieczną przepaść się pogrążą!


────────