Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/61

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

śniesz się całem ciałem, aż rozwiążą się pukle twoich włosów i spłyną wzdłuż kibici; czoło zakryjesz ręką i uczujesz jak pod dłonią każda żyłka niebieska śnieżnego czoła drga, tętni i rozpala się. Zaiste, zaiste, dziewczyno, twoja pierwsza miłość nie była szczęśliwa! Z tych wszystkich, którzy ubiegali się o twój uśmiech, wybór twój padł na tego jednego, który mówił zawsze o chwale, a jednak okrywa cię wstydem. Och, nie przebaczaj mu nigdy; przeklnij go, znieważ, nienawidź ze wszystkich sił; bo kochałaś go z całej duszy. Jeśli kiedy kwiat wzrośnie na jego grobie, wyrwij go z korzeniami, rozmiażdż pod stopami. Ale nie milcz tak ponuro, tak długo. Żyjesz jeszcze, a mnie już się zdaje, że ciebie niema. Ach, mów do mnie, powiedz jedno tylko słowo! — Nie, poważna, majestatyczna, surowa. Patrz; usiadła w fotelu i haftuje z twarzą nieruchomą; suknia długa kryje jej stopy. Jeśli imię moje o uszy jej potrąci, udaje, że nie słyszy wcale, nie zna mię wcale; lecz jeśli wymówią je zbyt głośno, uśmiechnie się, wstrząśnie głową, palcami tak białymi uczyni ruch wzgardliwy i dalej haftuje. Niegdyś na dźwięk tego imienia kwitłaś jak róża; zaledwie łzy mogłaś powstrzymać; drżałaś jak liść pod powiewem wiatru obciążonego woniami.
 Ach! wzgarda Maryi! Jak wszystko zmieniło się dokoła! Niegdyś dwa te słowa obok umieszczone odtrąciłyby siebie wzajemnie; dziś stoją spokojnie, złączone na zawsze i nic od siebie oderwać ich nie może. Wzgarda Maryi! Nie przypominam sobie już wyraźnie jej twarzy, głosu postaci. Pierwsze chwile miłości z nią przebyte stały się w moim mózgu odmętem. Są niby gwiazdy, niby kwiaty, wstążki, światełka splątane, zmieszane. Gdy myślę o nich, połysk złota, zorzy, kryształu tańczy mi przed oczyma; potem znowu murawa, lekkie jej ślady na trawie, napełniające się rosą perlistą; potem jezioro, po któ-