Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/50

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

kom i (jak ktoby powiedział) melted[1] w zapale (raczej rapture.[2]) Ściskając mi dłoń, głosem, który brzmi dotąd w moich uszu, wygłaszał natchnienia, aż póki siły się nie wyczerpały i znów zapadał w apatyę.
 Kochałem go, jak się kocha kobietę, gdy minęły pierwsze zachwyty namiętności.
 Teraz, gdy kreślę te słowa, podobny jestem do dziecięcia, które łudzi się szczątkami rozbitej zabawki. Poco te wszystkie wspomnienia? Ech! czyż mogę oderwać się od tego, co miało być moją przyszłością a nigdy nią nie będzie i pozostać samotnym, nieruchomym, z czołem Kaina? Niegdyś ściskaliśmy sobie ręce, dziś palce jego skurczyłyby się zanimby dotknęły moich.
 Ciekaw jestem, jakie wymówiłbym złorzeczenie, gdyby kiedy wypadek przywiódł go do mego grobu. Kto wie, czy jeden z pośród wszystkich, nie powiedziałby: Pokój wieczny jego popiołom! Ale cóż znaczy głos jeden wobec tysięcy krzyków?

2.
WSPOMNIENIA RZYMSKIE.

 Usiadłem na ruinach, gdzie orzeł kapitoliński rozwiał w proch swe skrzydła, które skrzydła niegdyś poruszając się, gnały burzę od brzegów Italii aż po pustynie Afryki, aż po ruiny Troi.

 Zdusiłem jaszczurki rozkoszujące się w promieniach słońca, gdzie kąpały się panie świata wśród purpurowych ozdób i złoconych stropów. Strącałem pająki z ich sieci osnutych dokoła nisz, w których panowały bogi; a nietoperz uciekając rozwiał włosy moje.

  1. Roztajały.
  2. Zachwycenie.