Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/49

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

usta. Lecz jeśli był poetą, to tylko dla samego siebie, bo nie mógł stać się innym, niż go Bóg stworzył. Nie troszcząc się o pochwały ani o nagany, nie siał swych pieśni do uszu ludzkich; sam otaczał się niemi, jak muzyką, którą rozgrzewał serce wśród chłodniejszych istot, będąc zmuszony stykać się z niemi po drodze. Jednak raz pobudzony do działania, nie spoczął, aż nie dopiął celu, nie poddając się wówczas wpływowi swej płodnej wyobraźni, lecz za przewodnika używając rozumu. W chwili niebezpieczeństwa trząsł się z oburzenia, że niebezpieczeństwo przyszło wyrwać go z zadumy i z gniewem stawał przeciw niemu; nie szukał go nigdy; jeśli napotykał, nie ustępował przed niem ani kroku. Tkliwość łatwo wzruszała struny jego duszy. Nie raz widziałem łzy w jego oczu, ale zwalczał je dumnie. Nie mógł przenieść, ażeby kto zagłębiał się w jego uczucia i mimo, że piękność natury napełniała duszę jego rozkoszą, często zachwytem, — w obecności innych wybuchnąłby śmiechom na widok Mont-Blanc i przy blasku księżyca, podczas nocy letniej, rozmawiał o kurtyzanach i o koniach. Samotny, w pustyni, ukląkłby i gorącą modlitwę wzniósł do swego Boga!...
 Była to istota wyższa; lecz mało było miejsc na ziemi, gdzie czułby się dobrze. Dlatego unikał towarzystwa i jeśli czasem wypadło mu wejść, ukazywał się w fałszywem świetle. Wielu nie mogło go zrozumieć; wielu go nienawidziło. On uśmiechał się zlekka i szedł dalej.
 Nie zapomnę nigdy tych godzin, któreśmy spędzili razem. Najczęściej, rozciągnąwszy się w mojej łodzi, z oczyma utkwionemi w lazurze, z głową ocienioną żaglami, sunąc po ciszy wód, mówił o swojej kochance, o mojej, o święcie duchów, o wieku obecnym, a celu życia. Kiedy był smutny, milczał, aż póki promień jaki nie zbudził go z letargu; wówczas porwawszy się żywo, wyciągał ramiona ku górom, obło-