Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/26

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

wielkiej wagi, cokolwiekbądź ludzie o nich mówią. Ale niech będzie wola Boża! Szemrałem, gdym był pełen sił i życia; ta rola nic przystoi mi u stóp grobu... W piękny wieczór jesienny ten list otrzymałem. Pierwsze i ostatnie słowa tego, co się kocha, pozostają w pamięci na zawsze. Pobiegłem do niej pełen słodkiego niepokoju. Wschodzący księżyc, wietrzyk poruszający liście, przyciągały moją uwagę. Wracając po drodze nie widziałem niczego, nie słyszałem niczego. Od tego czasu stałem się istotą nieużyteczną w społeczeństwie, zbytecznem ogniwem w łańcuchu ludzi.
 10 sierpnia. — Dopiero dziś mogę zabrać się do pióra. Lekarze pocieszają mnie frazesami naukowemi; nie chcąc ich zrażać, udaję, że im wierzę, ale wiem, że zbliżam się do kresu. Be it so![1] mój przyjacielu; była krótka przerwa, kiedy próbowałem się zagłuszyć; ale rozpusta nie wróciła mi tego, co utraciłem. Szukałem tylko dwojga oczu, wyrażających duszę; nie znalazłem ich. I wszystkie te ciała drgające rozkoszą były dla mnie wstrętne jak trupy. Puhar pełny wina zbrzydł wkrótce ustom moim. Wtenczas pomyślałem o jedynym środku, jaki mi został, o pracy. W książkach szukałem pociechy dla życia.

 12 sierpnia. — Nie było nauki, którejbym nie był dotknął; lecz zawsze wkońcu dusza moja szukała czegoś więcej i stąd pochodziła dokoło mnie próżnia olbrzymia. Dowiedziałem się, jak tworzą się skały i jak się rodzą narody, jak burza niszczy skały i podkopuje je z dołu, jak występki i winy gubią narody. Lecz wszystkie imiona wodzów, trybunów i królów nie zastąpiły jednego, które niegdyś lubiłem powtarzać co chwilę. Nie miałem już celu, badania moje były wymuszone; a zresztą nie osięgałem nigdy żadnej pewności. Czyż mogła niepewność zastąpić to,

  1. Niech tak będzie.