Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/126

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Ciało Twoje przebite co chwila.
 Każda myśl, co błąka się i zmaga się ze światem, cierpi w Tobie.
 Każde serce, co pęka, rozdziera się w Tobie.
 Na milionach krzyżów, od bieguna do bieguna, miliony Męczenników konają w Imieniu Twojem na podobieństwo Twoje.
 Nim Ty umarłeś, śmierć i ból hańbą były.
 Od dnia skonu Twego stały się chwałą i nadzieją.
 Boś Ty śmierć przeszlachetnił na Życie.
 Boś Ty ciału nieśmiertelność obiecał w nadgrodę męki.
 I ja krzyż mój noszę, i ja gwoździe czuję w dłoniach moich, w boku moim.
 I modlę się do Ciebie męką moją ludzką — jako Ty do Ojca Swoją Boskąś się modlił za nas wszystkich i za Siebie.
 Jeszcze raz, nim ustąpi z ołtarza, sługa Twój odczytuje słowa Twoje — słowa ulubieńca Twego — słowa tego, któremuś Matkę powierzył w ostatniej godzinie:
 „Na początku było słowo — I słowo było w Bogu — i to słowo było Bogiem.
 Ono było na początku z Bogiem.
 Wszystko przez nie uczynionem zostało, a nic bez niego się nie stało.
 W niem było życie, a życie było światłem ludzi.
 I światło zajaśniało wśród ciemności, ale ciemności nie poznały Go.“
 Tem słowem, ubranem w kształt, Ty byłeś. Tyś zstąpił, ale nie przyjęli Ciebie.
 I jako Ciebie przeklęli, tak i wszystkich Twoich do dziś dnia przeklinają na ziemi.
 Ale jakoś przemógł nad światem, tak i Twoi przemogą nad światem.
Twojemi byli po wszystkie czasy i są dotąd ci, którzy kochają i chcą.