Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/113

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Czy przestwór ten, taki szary, taki martwy, to niebo, Panie?
 Czy świat ten, taki nieczuły, lekkomyślny, to świat miłości Twojej?
 Czy lata, które przeżyłam, były snem, Panie?
 Czy boleści, których doznałam, były jawem, Panie?
 Czyż ja w tej chwili już umarłam, Panie, i pokutuję za winy moje?
 Czy pokuta długo trwać będzie, Panie?
 Czyż światło nie zabłyśnie nad tą, która wyszła ze światłości stoku, z łona Twego?
 Ciało moje i dusza moja wołają o litość do Ciebie.
 Dusza w ciele tem mojem rozciągnięta, jak na łożu boleści.
 Konają oboje, a umrzeć nie mogą!
 Z ich powiązania, z ich wspólnych uczuć dawniej, została się tylko Jedność Cierpienia.
 Zda mi się czasem, że jako mgła rozpływają się kształty moje.
 I że to, co myślało we mnie, zasypia na wieki!
 Zda mi się czasem, że w ogniu palą się ręce moje, że gorączka dziwna krąży pod mojemi skroniami.
 I że to, co czuło we mnie, dziko hasać zaczyna. — Gdzież Ja się podziewam wtedy, o Panie?
 Świat inny od tego, w którym mi żyć kazałeś, objawia się mnie.
 Straszne Jego postacie i głosy — nie — nie — Tyś nigdy takich nie stworzył.
 Tyś stworzył piękne kształty i szczęśliwe Duchy.
 Tyś stworzył Męczenników, idących wśród prób ku chwale Twojej.
 Aleś potępionych nie pomyślał nigdy.
 Ale tam, gdzie Ty panujesz, niema wiekuistej męki.
 W obliczu miłości Twojej gdzież na wieki wieków utrzyma się ból ciała lub Ducha?