Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/111

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Zimy ciemnej, zimy martwej nie nasyłaj na innie, o miłości moja!
 Nie karaj mnie tem, czem ukarałeś starców — przywiązaniem do ziemi!
 Nie każ mi zwolna stąpać ku trumnie i co krok obzierać się na niwy zielone, błonia przeszłości!
 Udaruj mnie statkiem i niebojaźnią śmierci!
 Wlej we mnie wiarę, że tam młodość bez końca, że tam życie wiośniane!
 Niechaj czuję, że dni mi ubywa, a że mi coraz spieszniej ku Tobie!
 Nie dopuść, bym zwiędłymi wieńcami igrać miała, jakom igrała o świcie wieku mojego!
 Daj, daj mi umrzeć młodą!
 Daj, bym z wiosny ziemskiej przeszła do niebieskiej, jak akkord, co z niższego w wyższy ton się przewija — jak promień w tęczy, co z słabszej barwy w ognistszą się podnosi — jak myśl natchniona, co w jednej chwili staje się porywającą, wielką, nieśmiertelną!
 Błogosławić Ci będę w chwili zgonu mego — ale jeśliś mi przeznaczył długie dni, długie męczeństwo: o Panie, niechaj stanie się wola Twoja, a nie moja. — Amen!

────────


MODLITWA W CHWILI ZWĄTPIENIA.
─────


 Strach mnie ogarnia, o Panie!
 Coraz ciemniej! wokoło mnie.
 Zmierzch jakiś nieskończony otoczył mnie.
 Jako bywają dni na początku zimy, mroczne, słotne, stroskane: lakierni dzisiaj wszystkie myśli moje.
 Wspomnę o przeszłości i smutno mi jest. Pomyślę o jutrze i smutniej mi jeszcze.