Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/90

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

żańcem w ręku stawała bardzo często u żelaznej kraty wieżycy i nabożnie przesuwała paciorki. Ależ najczęściej widzieć ją było można w cichym, późnym wieczorze, kiedy blady księżyc posrebrzał czarne, posępne ściany kościółka, a szczególniej, kiedy po zasępionem niebie walczyło światło jego z mglistemi chmur bałwanami. Widziano ją wtenczas, jak cień stojącą; wzniesione oczy za światłem księżyca i w całej postawie przenikający wyraz pobożnego dumania zdawały ją się przedstawiać jak ducha, wzlatującego wysoko, wysoko, do czystego Świętych raju. Lud rzadko odwiedzał wówczas te miejsca, a dzieci straszono widziadłem. Żaden do środka wieżycy niemiał przystępu, sam zaś pleban z poszanowaniem o niej wspominał. Tajemnica była nieodgadnięta. Po długim przeciągu czasu raz tam jedynie widziano z niemałem podziwieniem w wiosnowej nocy starego pielgrzyma, który mimo widoku mary przesiedział pod wieżycą i, w swoje odchodząc strony, opowiedział, że to nie były strachy, ale żyjąca dusza czysta. „Słyszałem tego Anioła na pokucie — powiadał osiwiały pielgrzym — tęsknił za najdroższem dzieckiem swojem, wymawiał lube imię Świętosława, wspominał Mikołaja, bolał nad gruzami Zembocina, i słyszałem inny głos jeszcze, który mówił: Cudowny i opatrzny jest Bóg nasz! Małgorzato, nie rozpaczaj, rozpacz słabych dusz udziałem! Nie uwierzysz: jakieś radosne przeczucie, jakąś niebieską mam otuchę, że wysłuchane zostaną błagania nasze, że ujrzymy jeszcze Mikołaja, ujrzymy już podrosłego Świętosława“! — „O Maryo, Maryo, gdyby to być mogło!“ rzekła mniemana od was mara i, ślicznym rozpuszczonym włosem błysnąwszy u kraty, spostrzegła mnie siedzącego. Zmieszana, przypatrywała się z bojaźnią i tajemniczym niepokojem, przywołała Maryę i zawołała z cicha: „Któż to jest, siostro moja?“ Powstałem, a rzekłszy jej