Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/186

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

suwały się na jezioro, jakby chciały nas zamknąć, zdobycz żyjącą, w uścisku granitowym.
 Wiatr zwiększał się: miałem uczucie żalu, że nie chciałem zawrócić z drogi. Były kobiety w naszej barce i lękały się; co do mnie, nie obawiałem się wcale, bo wierzyłem, iż zginąć nie mogę. Nie widziałem jeszcze wszystkiego, co powinienem widzieć przed swoim dniem ostatnim. A zaprawdę, widok rozwścieklonego jeziora stawał się straszliwym; bałwany wody łamały się z hałasem o ster naszej łodzi lekkiej i łatwo przewracającej się; wiatr z każdą chwilą zmieniał kierunek, a niebo przedstawiało widok zupełnego wzburzenia, które trudno odmalować i opisać. Masy chmur uderzały o siebie wzajemnie. Lawiny mgieł zsuwały się z wierzchołków gór, potem znów wznosiły się gwałtownie; trochę słabych promieni omdlałego słońca zemdlałych wśród tylu chmur, czyniło tę scenę jeszcze straszliwszą. Masy czarnawe, nieprzeniknione krążyły w powietrzu i chciały jakoby upaść nam na głowy, z grzmotem, który każdej chwili mógł zbudzić się i wypaść ze swego łoża mglistego. Świsty wichru wzrastały, a my posuwaliśmy się ciągle; wpłynęliśmy w ciasny wąwóz, gdzie fale jeziora były jeszcze liczniejsze i wścieklejsze. Był to jednak widok piękny. Jest coś wielkiego i wspaniałego w obłoku, który oddziela się od gromady mgieł i sam, wyprzedzając swych towarzyszy, puszcza się na drogę burzy, dumny i niewstrzymany, gardząc zrębami skał, o które każdej chwili może się rozbić. Jest coś imponującego w ścieśnionej masie oparów, które skrywają niebo z przed oczu i olbrzymie góry jak więźniów trzymają w wilgotnym uścisku.
 ...Lecz chociaż były wszystkie znaki poprzedzające burzę, burzy samej nie było i wylądowaliśmy spokojnie na drugim brzegu, skąd w pół godziny udaliśmy się do Interlaken.