Dla H. W.[1]
Góry i miasta rozpadły się z trzaskiem. Wszystko się zmieszało: światło i ciemność, gwiazdy i słońce. Ostatnia godzina dla materyi wybiła i zdało mi się, że jestem świadkiem ostatecznego sądu z tem strasznem przeświadczeniem, że i ja mu podlegam. Lecz miłość, która dotąd kierowała mojem burzliwem życiem, tłumiła trwogę i wznosiła nad duszę mą swe skrzydła, aby strzedz jej i błogosławić. Krew, którą miałem dłoń zbroczoną, zemsty, które popełniłem, stawały teraz niewyraźnie w mojej pamięci; lecz jej wspomnienie rozwiewało zwycięsko te mary, które to wspomnienie było moją gwiazdą, mojem szczęściem, moją pociechą, mem istnieniem i mem życiem całem.
I zdało mi się, że widzę zastępy całe narodów nadbiegających i ustawiających się przede mną; a potem spuściły się obłoki nakształt niebiańskiego wozu, a Syn Człowieczy siedział na nim. Po raz pierwszy zbladłem i uczułem, że drżę, a słusznie drżałem i bladłem — zanadto bowiem gardziłem ludźmi; deptałem po nich, a nie rzuciłem nigdy spojrzenia na ziemię, którą przecież Bóg mi przeznaczył na mieszkanie. W tej chwili ujrzałem ją również niedaleko w stroju oblubienicy, bo miała w niebiosa ulecieć; i gniew zarumienił me lica, zgrzytnąłem zębami, zazdrościłem Niebu.
Zdało mi się wtedy, że odzyskałem siły w uniesieniu wściekłości i namiętności, roztrącałem otaczających ludzi, ku niej sobie wśród nich drogę torując.
- ↑ H. W. — Henryka Willan (cz. Wilen) Angielka, znajoma z Genewy.