Jeszcze świeżością barwy znęci oczy,
Jeszcze po ścianach pałacu roztoczy
Kraśne acz nieco przyćmione kobierce...
Gdybym był zdolny własne ognie przelać
W piersi słuchaczów i wzniecić postaci
Zmarłej przeszłości; gdybym umiał strzelać
Brzmiącemi słowy do serca spółbraci:
Możeby jeszcze w tej jedynej chwili,
Kiedy ich piosnka ojczysta poruszy,
Uczuli w sobie dawne serca bicie,
Uczuli w sobie dawną wielkość duszy
I chwilę jedną tak górnie przeżyli,
Jak ich przodkowie niegdyś całe życie.
Generał Morawski[1] odpoczywa po trudach karyery wojskowej, swobodne chwile poświęcając poezyi. Jego bajki uderzają oryginalnością. Mowa, którą wygłosił na śmierć księcia Poniatowskiego, pozostanie na zawsze godną podziwu, taka w niej czystość stylu i wielkość myśli. Pisarz ten okryty biurami Marsa i Apollina trzymał się zdala od walk klasyków z romantykami. Zasadą jego wielbić to, co zasługuje na uwielbienie. Dał nam przekład Andromachy, nad którym piętnaście lat pracował; odpowiedział w niem całkowicie oczekiwaniom publiczności i nadziejom oglądania dzieła wielkiego talentu, odtworzonego przez drugi.
Pan Wężyk[2] dał naszej scenie kilka tragedyi i napisał poemat o okolicach Krakowa. W pierwszych złożył dowód wielkiej siły wyrażeń; w drugim niezmiernej łatwości w rodzaju opisowym.
Pan Odyniec[3] poszedł drogą wytkniętą przez Mickiewicza. Pewna słodycz i pieszczotliwa rozkosz odróżnia go od utworów tego wielkiego poety. Ballady jego są zajmujące i odznaczają się bogactwem wyobraźni. Nie mogę lepszej oddać mu pochwały, jak gdy powiem, że godzien jest wielkich mistrzów,