ny, napady połączone z ustawiczną niemal anarchią, powołały cokolwiek nosiło imię polskie do obrony ojczyzny, i akordy liry poetyckiej zaginęły wśród szczęku oręża.
Szwedzi, Turcy, Tatarzy, Moskwa ze wszystkich stron napadali nasze piękne krainy i między narodem rozmiłowanym we własnej wolności, a jego sąsiadami gotowymi zawsze wpaść doń z ogniem i mieczem, zawrzała walka straszliwa. Przez dwa wieki umysły odbiegły od nauki i sztuki, wyłącznie myśląc o zachowaniu wolności, przez dwa wieki nie było w Polsce ramienia, któreby od kolebki nie zaprawiało się do władania szablą i kruszenia kopią. Pojmujesz Pan łatwo, że podobny stan rzeczy nie wpływał przychylnie na rozwój piśmiennictwa. A jednak wielcy mówcy umieli jeszcze wygłaszać wspaniale mowy, a okryci krwią wroga, ze spokojem i znakomitą wymową obradowali nad środkami obrony ojczystej ziemi, w której spoczywały prochy ich pradziadów.
Trzeba tu dodać, że inny jeszcze najazd nieszczęśnie zaważył na światłe i pochodzie myśli polskiej. Byli to jezuici, którzy przez czas długi kierowali sumieniem naszych monarchów i naukami ich poddanych. Zaprowadzony przez nich pedantyzm scholastyczny[1] zwarzył wszystkie kwiaty, któreby mogły rozkwitnąć na ziemi polskiej.[2]
Chciwi wielkości i władzy zawładnęli wychowaniem w całej Polsce.[3] Ich łacina, pełna barbarzyńskich wyrazów i przenośni, stała się pospolitą mową mieszkańców. Dodawano, co prawda, dużo polskiego, ale mieszanina ta psuła zarówno jeden jak drugi język, a to spowodowało, żeby się tak wyrazić, znikczemnienie literatury i skażenie mowy naszej.
Styl dawnych poetów zastąpiono dykcya pełną przenośni. Na miejsce wzniosłości wprowadzono