— Nie, panie.
— Ale macie jakiegoś duchownego w swym domu?
— Tak, mieszka tu od trzech wygodni, ale się nazywa ksiądz Libert.
— Dziękuję. Omyliłem się widocznie co do adresu.
Pozostawało teraz dowiedzieć się, czy ów elegancki młodzieniec był w rzeczy samej wicehrabia de Grancey? i przekonał się, iż tak było, wypytując odźwiernego.
O wpół do jedenastej, przybył na ulicę des Tournelles.
— I cóż? — zapytał ksiądz d’Areynes.
— Otóż mniemany Grancey, mieszka przy ulicy Caumartin, pod 22 numerem i widocznie spędził dzień cały w pałacu u Rollina, bośmy go widzieli wychodzącym nie widząc wchodzącego.
— A ów duchowny?
— Mieszka od trzech tygodni pod 48 numerem przy ulicy Bonapartego.
— Wiesz jego nazwisko?
— Ksiądz Libert.
— Ksiądz Libert? — zawołał jałmużnik. — A więc przeczucia mnie nie omyliły!
I wziąwszy księgę, w której zapisywali się odwiedzający:
— Patrz!... patrz! — wołał wskazując. — Nazwisko księdza Liberta znajduje się obok nazwisk jego wspólników. Ten człowiek jest to Serwacy Duplat napewno!
Bóg zaślepia tych, których chce zgubić — odparł młodzieniec. — Oddają się sami w ręce sprawiedliwości.
Ksiądz d’Areynes był rozpromienionym.
— A teraz — rzekł — moi przyjaciele, nic nam już do poszukiwania, ani odgadywania nie pozostaje, wszelkie dowody zbrodni są w naszym ręku! Trzeba nam tylko wymierzyć sprawiedliwość!
— Nareszcie! — wyszepnął Lucyan de Kernoël.
— Nareszcie! — powtórzył Rajmund Schloss.