Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/777

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

zagarną całe jej serce i myśli. Wszystkie moje ofiary ani przywiązania moje nie zdołały zatrzeć ich w jej pamięci. Powinnam opuścić ten dom, będę tu odtąd obcą... przyjętą z łaski... I znowu pozostanę samotną... obojętną dla tej, którą kochałam jak matkę, dla której byłabym gotową oddać nieomal i życie. Znowu sama jedna na świecie.
 Róża przez całą tę noc nie przymknęła oka.
 Rano obudziła się i poszła na Mszę do kościoła.
 Modlitwa dodała jej odwagi i natchnęła nadzieją rychłego powrotu Joanny.
 Powróciwszy na ulice Feron, zrobiła porządek w mieszkaniu i przygotowała śniadanie.
 Tak zeszedł jej poranek.
 Ponieważ była to niedziela i Róża nie udawała się do pracowni, usiadła więc przy oknie i zaczęła rozmyślać o swem smutnem życiu.
 Wtem lekko zapukano do drzwi.
 Róża sądząc, że powraca Joanna, zerwała się z krzesełka i pobiegła otworzyć.
 Na progu stanął człowiek młody, szykownie ubrany, powiedzmy odrazu Jerzy Grancey i niedając zmieszanej dziewczynie czasu na przemówienie, zapytał:
 — Wszak tu mieszka pani Joanna Rivat?
 — Tak panie — odrzekła Róża — ale niema jej w tej chwili w domu.
 — A kiedy powróci.
 — Nie wiem.
 — Zresztą mniejsza o to, gdyż zdaje mi się, że mam zaszczyt rozmawiać z panną Różą? — Tak, jestem Róża.
 — Czy pani jest pewną, że niema innego imienia?
 Dziewczyna zarumieniła się.
 — Ależ... wyjąkała zmięszana.
 — Czy pani jest tą samą, która przed siedemnastu laty, w ostatnich chwilach kommuny małem dzieckiem znalezioną była na rękach umierającej matki na ulicy i oddana pod opiekę Rady dobroczynności publicznej?
 Wyrazy: Rady dobroczynności publicznej przeraziły Różę. Przyszło jej na myśl, że człowiek przypominający jej te