Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/650

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

ostatniego miejsca do Choisy-le-Roi nogi jej zaczęły się chwiać, a żołądek domagać pokarmu.
 Musiała zatrzymać się, aby odpocząć.
 Siadła na trawie przy drodze, a wyjąwszy z tłomoczka kawałek czerstwego chleba zjadła go chciwie, ze smakiem, było to jednak niestety niedostatecznem, dla wzmocnienia sił po tak długiej pieszej wędrówce.
 Z niepokojem też mówiła sobie:
 — Niewiem doprawdy, czy dojdę do Paryża, a jednak pomimo wszystko dojść muszę, nie mogę przecież zatrzymać się w drodze.
 Była godzina czwarta, a biedna Róża miała przed sobą jeszcze jedenaście kilometrów.
 Odpocząwszy nieco, puściła się znów w drogę, po upływie jednak godziny nogi jej odmówiły posłuszeństwa tak, że z trudnością mogła postępować naprzód.
 W tem posłyszała turkot po za sobą.
 Odwróciwszy się spostrzegła nadjeżdżajacą karyolkę, zaprzężoną w jednego konia.
 — Gdybym się tak odważyła poprosić tego człowieka — rozważała sobie — podwiózł by mnie nieco, przez co odpoczęłabym, lecz nie śmiem...
 Biedna zaczęła już kuleć. Potworzone pęcherze nu obu stopach dokuczały jej niesłychanie.
 Karyolka zbliżała się i za chwil parę wyminęła Różę, która nie odważyła się prosić o podwiezienie.
 Włościanin, jadący karyolką, człowiek już nie pierwszej młodości, liczył bowiem około sześćdziesięciu lat, widząc dziewczynę tak utrudzoną wstrzymał konia i czekał.
 W serce Róży wstąpiła iskierka nadziei. Jeżeli on sam zaproponuje jej to, o co ona prosić nie śmiała?
 Gdy zrównała się z nim, zapytał:
 — A panna daleko idzie?
 — Ja odrzekła zmięszana Róża — ja muszę iść do — Paryża.
 — Aż do Paryża — zdziwił się jadący — Ho! ho! moja panienko, to jeszcze porządny kawał drogi i zdaje mi się, że nogi już jakoś pannie nie służą.