barwę, chwiejący się na wychudłych nogach, w miękkim zużytym kapeluszu nasuniętym na oczy, szedł podpierając się kijem, gościńcem wiodącym do Paryża od strony Winceńskiego lasku.
Postać tego włóczęgi, którego łatwo można było wziąść za żebraka, była wyniszczoną, cierpiąca, a z jego uwiędłych pomarszczonych rysów twarzy trudno było wiek odgadnąć.
Przybywszy do Joinville, przeszedł most, i znalazł się na lewym brzegu Marny, idąc w kierunku Champigny.
Widocznie znał dobrze tę drogę, bo podążył nią bez wachania.
Pogodne jesienne słońce, oświetlało roztaczający się przed nim krajobraz, obsypując złotem resztki liści na wierzbach, na kołyszących się liljach wodnych pośród fal Marny, i na suchych liściach unoszonych podmuchem wietrzyku.
Prócz kilku rybaków siedzących w łodziach z zapuszczonemi wędkami, ten zakątek zupełnie był osamotniony.
Wędrowiec ów szedł ciągle, wolnym znużonym krokiem, zadumany, z głową spuszczoną na piersi.
Stanąwszy na moście drogi żelaznej zatrzymał się zdumiony. Wyrosła wysoko polanka przecinająca na dwoje krajobraz dziwiła go widocznie.
To nie tak jak przed siedemnastoma laty wyszepnął — nic tu obecnie nie poznaję.
Idąc koło żywopłotu, rosnącego nad drogą, zwrócił się ku wiosce Champigny, której pierwsze domy dostrzedz się dawały w oddaleniu.
— Ileż zmian! — wyrzekł, spoglądając w około siebie. — Wszystko co było niegdyś zniszczonem, odbudowane do niepoznania.
Uszedłszy paręset kroków, przystanął powtórnie.
Po prawej. otwierało się sklepienie, przecinające pochyłość drogi żelaznej, łącząc równinę jaką szedł z innemi gruntami, w których wznosiły się świeżo postawione budynki.
Po lewej, po za sklepieniem, widać było mur nieskończenie długi, opasujący ogród jakiejś willi.
— Teraz pomiarkowałem się — wyrzekł. — Poznaję gdzie jestem.
Na rogu znów spostrzegł blaszaną tabliczkę, a na niej wyryte te słowa:
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/619
Appearance
This page has not been proofread.