Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/537

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.



XI.

 Henryka mocno blada, wstrząsana nerwowem drżeniem, oczekiwała na przemówienie swego męża. Oczekiwała, azeby mu powiedzieć by zechciał zaprzestać tej tak doskonale przezeń odegranej roli zdumionego.
 — Jeżeli widzisz — zaczęła wreszcie lodowatym tonem — jeśli spotykasz tu u mnie mego kuzyna Raula i pana notaryusza, który jest najszczerszym moim przyjacielem to cię uprzedzam naprzód, iż nie ślepy traf losu bynajmniej ich tu sprowadził. Na moje usilne prośby, przybyć tu raczyli. Ciebie zaś wezwałam, ażebyś spotkał się z nimi; dla czego więc okazujesz jak gdybyś nie domyślał się jakiegoś ważniejszego powodu tego spotkania?
 — Racz mi więc wyjawić ów tak ważny powód? odparł Gilbert z ironją.
 — Właśnie to zamierzam uczynić. Otóż więc chcę w obecności tych panów, których rady zasięgałam, przedstawić ci moje na przyszłość postanowienia i moją niewzruszoną wolę, której będziesz musiał się poddać.
 Usłyszawszy tak groźne oświadczenie, nie zgodne z łagodnym i słabym charakterem Henryki i jej bierną uległością, widząc jej energiczne zachowanie się, Gilbert zrozumiał, iż w rzeczy samej chodzi tu o coś niezwykle ważnego.
 Wiedząc wszelako z doświadczenia, że ilekroć chciała opór stawić, on jednym słowem w nicość obracał jej zamiary, pomyślał, że nie wszystko jeszcze stracone w partyi, jaka się miała rozegrać między niemi.
 — Co to znaczy?... nie mogę wierzyć mym uszom zawołał, przybierając pozór obrażonego w osobistej godności człowieka. Ty mnie chcesz swoją wolę dyktować, jakiej ja będę obowiązanym się poddać? Co znaczy ten ton nakazujący? co znaczą te słowa, których powodu napróżno poszukuję odkryć go niemogąc?