Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/459

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Młode dziewcze przybiegło do łóżka.
 — Och! tak... mamo Joanno! — wolała, z płynącym wprost z duszy uniesieniem — będę cię pielęgnowała, ponieważ bardzo się kocham! Pan doktór, uleczy ciebie i będziesz mogła odszukiwać swych dzieci.
 Joanna przybliżyła Różę ku sobie, a objąwszy jej głowę rękoma, złożyła na jej czole gorący pocałunek.
 Wszystko to jednak wyczerpało jej siły. Przymknąwszy oczy, omdlała w objęciach młodej infirmerki.
 Róża przestraszona, krzyknąła.
 — Nie obawiaj się, moje dziecię — rzekł doktór. — Omdlenie to, było przewidzianem przezemnie. To nic... drobnostka! Każę przyrządzić lekarstwo, jakie dawać będziesz Joannie skoro tylko odzyska przytomność. Czuwaj nad tą kobietą, ona tyle wycierpiała, iż zasługuje na współczucie i litość.
 — Ach! panie doktorze — odparło dziewczę — nie przez litość to, ale wiedziona uczuciem miłości, będę czuwała nad nią, jak gdyby była mą matką!


∗             ∗

 Joanna przez kilka dni pozostawała w silnej gorączce, doktor Bordet jednak nie obawiał się tego. Gwałtowne wzruszenia, towarzyszące jej powrotowi do rozumu, musiały wywołać ten objaw.
 Róża nie odstępowała jej na chwilę.
 Zacne to dziewczę czuwało nad Joanną z pieczołowitością bez granic, z miłością prawdziwie dziecięcą i w tej to miłości czerpało siły potrzebne do spędzania bezsennych nocy przy chorej.
 Przywiązanie jej do tej biednej matki, tak okrutnie doświadczonej fatalnością losu, wzrastało z dniem każdym.
 Z uczucia tego dziewczę zdać sobie sprawy nieumiało, wszak czuło się być pociąganem ku „mamie Joannie“, jak ją nazywała, jakiś rodzajem nieprzepartego instynktu, jakąś potężną sympatyą, której się oprzeć nie było wstanie.