Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/446

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 I zaczął badać szczegółowo tę okrągłą twarpą wypukłość, jaka wyrosła na zabliźnionej ranie Joanny.
 Róża z sercem ściśnionem, powstrzymanym oddechem, spoglądała na twarz chorej, która pokryta trupią bladością, wyglądała jak maska woskowa.
 Doktor Bordet po dokonanych poszukiwaniach zwrócił się do infirmerki:
 — Od jak dawna pełnisz obowiązki w tym szpitalu, moje dziecię? — zapytał.
 — Od trzech miesięcy odpowiedziała głosem, jaki przerywało powstrzymywane łkanie.

— Czy zaraz po swojem przybyciu objęłaś służbę po nad sypialnią w jakiej się znajdowała ta nieszczęśliwa?
 — Tak, panie.
 — I twoim to wyłącznie powierzona była staraniom?
 — Nie inaczej. Pielęgnuję ją, ponieważ ją kocham, jak gdyby była ma matką. Gdy widzę, że cierpi, zdaje mi się, iż patrzę na cierpienia mej matki, jakiej niestety nie znałam!...
 Wyrazy te świadczące o poświęceniu młodej dziewczyny dla chorej wzruszyły do głębi pana Bordet.
 — Czeszesz ją codziennie? — pytał dalej.
 — Tak, panie doktorze.
 — Czy nie zauważyłaś, przesuwając grzebień po jej włosach wypukłości na czaszcze w tem miejscu, gdzie zranioną została?
 — Owszem, dostrzegłam to od razu. „Mama Joanna“, tak nazywam te biedną kobietę, podnosi często ręce, przykładając je do wierzchołka głowy. Postanowiłam zbadać co jest pozyczyną tego jej poruszenia i odkryłam wypukłość o jakiej pan mówisz.
 — Jak dawno to było?
 — Przed trzema tygodniami.
 — Mówiłaś komu o tem nowem odkryciu?
 — Nikomu. Nie sądziłam, ażeby to ważnem być mogło, zresztą mniemałam, że ta wypukłość istniała oddawna.
 — Dobrze — rzekł Bordet, a zwracając się do lekarza asystenta:
 — Mój kolego — rzekł trzeba umieścić Joanne Rivat w odosobnionym pokoju, gdzieby była samą i zawezwać